Poczucie humoru

Przypadkiem natknąłem się na nieco już zapomnianą książkę. Tomik opowiadań Michaiła Zoszczenki pod tytułem „Rozkosze kultury”. Przed laty autor ten należał do moich najukochańszych pisarzy satyrycznych obok Stefana Wiecheckiego - Wiecha, Jeremiego Przybory i - oczywiście - Jarosława Haszka, ale tylko odnośnie Szwejka, bo jego krótkie opowiadania, to już nie był ten sam standard. Na tych wzorcach kształtowałem swoje poczucie humoru.

Michaił Zoszczenko pisał przezabawne humoreski w Związku Radzieckim, w okresie NEP-u, czyli w latach dwudziestych, groteskowo przedstawiając dziwaczną, porewolucyjną rzeczywistość. W opowiadanku „Katorga” interesująco opisuje męki wynikające z posiadania tak cennego przedmiotu jak rower. Dla przykładu przytoczę fragmencik. …taka to sytuacja, że w ciągu dwóch minut nawet nie można zostawić maszyny bez dozoru: ani chybi - buchną. No i dlatego w czasie wolnym od jazdy trzeba było nosić maszynę na sobie. Na plecach. Zdarzało się - wchodzi człek z maszyną do sklepu i wpędza kupujących kołami za ladę…Dalej autor opisuje jak od tego noszenia nabawił się ruptury, a także jakie inne nieszczęścia spotkały go z nadmiaru bogactwa, czyli z faktu posiadania roweru.

W innej nowelce Zoszczenko wnikliwie ocenia wartość drewna opałowego: Drzewo, na ogół nawet biorąc, ma pewne znaczenie dla ludności. Niektórzy je nawet na imieniny ofiarowują.

Michaił Zoszczenko nie był pisarzem specjalnie lubianym przez władzę. Nazbyt sobie podkpiwał z siermiężnej rzeczywistości. Za moich młodych lat, chyba tak jakoś w połowie lat sześćdziesiątych, nasi wszechwładni, rodzimi decydenci partyjni niebywale podpadli, próbując podlizać się „Wielkiemu Bratu”. Otóż Zoszczenko, niejako dla draki, napisał tomik opowiadań dla dzieci, pod nazwą „Opowiadania o Leninie”. Była to parodia ówczesnych czytanek, gdzie działaczy przedstawiano niemal jak świętych, używając infantylnego języka dla maluczkich. W jednym z opowiadań Lenin przyjął biednego rybaka, który chciał, w dowód uwielbienia, podarować wodzowi rybę. Wielki wódz podjął rybaka z godnością, a za rybę - oczywiście - zapłacił. W innym opisuje autor jak to pracowity Włodzimierz Iljicz pilnie uczył się już od maleńkiego (oczywiście przy świeczce). I tak dalej… Książka ta była kpiną i szerzej nigdy jej nie opublikowano. Tymczasem jakiś „mało gramotny”, ale lizusowaty polski decydent, zachwyciwszy się słodyczą literackich sformułowań, nakazał rzecz przetłumaczyć na polski i wydać w luksusowej formie dla naszych milusińskich. No i książeczka ukazała się. Żeby było śmieszniej, to polska inteligencja dość dobrze orientowała się kto zacz Zoszczenko i co też to za dzieło wydano. Książkę zaczęto nagminnie kupować. Zanim ambasada radziecka zażądała wycofania nakładu ze wszystkich księgarni, sporo już tego nabyto. Tomik był kwadratowy, z różową, lakierowaną okładką. Ja też tę książkę miałem i nie mogę odżałować, że gdzieś się przez te lata zapodziała.

Na początku felietonu, pośród innych pisarzy, wymieniłem także Jeremiego Przyborę. Przypuszczam, że niewiele osób pamięta, że Pan Jeremi nie zaczynał od Kabaretu Starszych Panów. W latach pięćdziesiątych, kiedy nie oglądano jeszcze telewizji, ulubioną cykliczną audycją radiową był kabaretowy w formie „Teatr Eterek” autorstwa Jeremiego Przybory. Wdowa Eufemia (Irena Kwiatkowska), profesor Pęduszko (Adam Mularczyk) i chłopczyk Mundzio (Tadeusz Fijewski) rozbawiali nas do łez. Niedawno, w jednym z felietonów w „Polityce”, Ludwik Stomma wspominał tekst parodii „Hamleta”, jaki zapamiętał z dzieciństwa. Fragmenty pamięta dosyć wiernie, ale autora nie zna. Tymczasem była to jedna z audycji teatru Eterek, gdzie zespół miejscowych chuliganów, w ramach resocjalizacji, wystawił „Hamleta” w tłumaczeniu własnym. Autorem był Jeremi Przybora, a dramat zaczynał się od słów Hamleta: O rany jak ciemno, co stanie się ze mną, onegdaj zmarł tato, ojczyma mam za to i zmartwień mam nawał, bo drania to kawał… Lecz cóż to za zjawa ponura i krwawa po zamku się pęta...

Warto jeszcze przypomnieć, że popularnie dzisiaj stosowany czasownik „chromolić” został wymyślony przez Jeremiego Przyborę, aby zastąpić szeroko i zdecydowanie nadmiernie używany, a podobnie brzmiący wyraz zaczynający się od liter pi. Jedna z cotygodniowych audycji radiowego teatrzyku poświęcona była zasadom korzystania z nowego czasownika.

Andrzej Symonowicz