odcinek 231

Gdyby komuś się wydawało, że kierowanie, rządzenie czy mówiąc prościej trzymanie za pysk jakiejkolwiek struktury administracyjnej jest rzeczą prostą, łatwą i przyjemną, to może się bardzo grubo pomylić. Nawet gdy dotyczy to tylko ogródków działkowych w małym mazurskim Mieszcznie. Bo to się psuje i tamto nawala, dróżki się sypią, altanki rosną nie tak i nie tam gdzie trzeba, szkolenie działkowiczów kuleje, pieski sikają niezgodnie z regulaminem, że o zachowaniu nocnej ciszy nie wspomnę… A tutaj jeszcze pracowników w Zarządzie wspaniałym i doradców w Radzie Nadzorczej niby mnóstwo, a ambicje ma każdy i potrzeby też jakby nie patrząc uzasadnione. Tylko jak tak dobrze popatrzeć to co tak naprawdę każdy z nich robi? Bo robi na pewno, Zarząd działa, Rada też, tylko wyczuj tu człowieku kto jak szara myszka zapieprza od rana do nocy, cichutko, noska z norki nie wystawiając, a kto pysk drze niczym trąba po spłodzeniu kwitu jednego i pierś obfitą pod medale wystawia. Oj, nie jest to proste, nie jest… Byle kto zarządzać tym nie może, o nie! Jeżeli jeszcze na dodatek akurat tuż przy ogródkach los na szczęście czy nieszczęście Mieszczna i okolic umieścił słynny na cały świat i okolice podziemny dworzec kolejowy? To ból głowy pewny niczym deszcz w listopadzie. Szczęśliwie, co do niezwykłego dworca to nie samą panią Prezes Ogródków głowa boli, bo i o gospodarstwo Jurka Toczka to zahacza i sołtysowi Boryńskiemu niczym rzep przy świątecznym surducie się czepia.

- A tak już prawie dobrze wszystko nam się zaczęło układać… - westchnęła ciężko pani Dolińska i kolejną profilaktyczną aspirynę popiła ulubioną zieloną herbatką.

- Oj, źle ląduje w Polsce naszej ten, któren z chłopem, solą tej ziemi zadziera! A na tej ziemi przecież z dziada pradziada…

- Z tym pradziadem to już byś nie przesadzał – zmitygował sołtysa Jurek Toczek – a dziadek jak by się wcześnie bardzo postarał …

- Eeee tam! Nasza to ziemia, sołtysem na niej z woli ludu jestem i żaden mi tu nie będzie swoich porządków wprowadzał! – grzmiał Boryński – Jak tak można, bez nas, bez uzgodnienia, dogadania… Wsadzają nam tu spadochroniarza nie wiadomo skąd!

- Liberum veto! – mruknął pod nosem Toczek.

- A żebyś wiedział! Na naszej ziemi dworzec jest…

- Pod ziemią – sprostowała pani Dolińska.

- Niechby nawet, ale naszego fachowca, kolejarza, zawiadowcę doświadczonego i w Mieszcznie od lat osiadłego… - nabrał powietrza.

- Kopnęli w dupę i nas o zdanie nie zapytali ! – dokończył Toczek.

- Oooo właśnie! – Boryński oklapł na krześle.

Spojrzeli obaj na panią Dolińską, która ze spokojem małymi łyczkami sączyła herbatę.

- Sami przecież tego chcieliście, tak? No to czego teraz się krzywicie? Kto płaci ten rządzi, kiedy w końcu się tego nauczycie? – spokój pani Dolińskiej wynikający z jej długoletniego doświadczenia był porażający.

- Ale głowa cię przecież boli… - zdziwił się Toczek.

- I szczęśliwa chyba nie jesteś, bo przecież przez tyle lat się człowiek do człowieka przyzwyczaił, polubił nawet – Boryński ze smutkiem westchnął – I fachowiec był, wykształcony kolejarz, kursów miał… A jak opowiadał o tych pociągach, peronach, zwrotnicach! Czułem się jak w wielkim świecie albo na Centralnym w Warszawie.

- A ile pociągów na nasz dworzec przyjechało przez te wszystkie lata? No…? – podniosła brwi pani Dolińska.

- Eeee tam, zaraz pociągów. Jak nie ma torów, to nie ma pociągów, nie jego wina przecież, sam peronów naprawiać nie będzie! – zezłościł się Boryński.

- Eee, parę drezyn jakoś dojechało, a kiedyś jeszcze to pamiętam i nawet jakaś salonka… Ktoś mi opowiadał… - Toczek zanurzył się we wspomnieniach z dzieciństwa.

Na chwilę zapadło ciężkie milczenie.

- To co robimy, tak zostawiamy? A tak w ogóle to kto to jest ten nowy zawiadowca? Wie ktoś? Ma pojęcie o kolei? – zainteresował się Toczek.

- O gównie nie o kolei! - zdenerwował się sołtys Boryński i prostego, chłopskiego języka już nie hamował, pomimo obecności pani Dolińskiej, którą niezmiernie szanował – Pociąg to on widział w telewizji! A zwrotnice to mu się kojarzą… - tu w gębę dłonią plasnął, bo sołtysem europejskim był i wiedział jak na salonach się zachować.

- Tutaj jakbyś trafił… - pokiwała głową pani Dolińska i wydęła z lekka wargi, co świadczyło, że wie coś więcej.

- Czekaj, czekaj… - Toczek złapał się za głowę – To ku… kurna jednak prawda?! Niemożliwe?!

- A ty czego się spodziewałeś, że do naszego pięknego miasteczka ekspresy z całego świata zjeżdżać będą? Dworzec życiem zatętni, tory doprowadzą, miliony euro w infrastrukturę wpakują?!

- To nieeee?! – zdziwił się sołtys Boryński.

- Dzieci, zupełnie jak dzieci… - uśmiechnęła się pani Dolińska – Bajek wam ktoś o pięknym dworcu z europejskim sznytem naopowiadał i uwierzyliście. No to się już w końcu obudźcie z pięknego snu i na ziemię wracajcie. Do gówna, że tak powiem – skrzywiła lekko kształtny nosek, jak gdyby fetor jakiś doleciał.

- Teraz nam tu już żaden kolejarz niepotrzebny panowie, a gość od śmierdzącego biznesu co z… no wiecie z czego, forsę wyciśnie!

- Ale przecież fundusze… europejskie, województwo…, plany… - złapał się za głowę Toczek.

- Kto płaci ten rządzi, a pecunia non olet! – podsumowała pani Dolińska.

Marek Długosz