odcinek 189

Łaska Pańska na pstrym koniu jeździ – jak głosi stare przysłowie przytaczane od wieków przez osobników rozczarowanych niewdzięcznością prominentów. Nieważne zresztą, czy to był kiedyś jaśnie pan książę, hrabia, ekscelencja, towarzysz sekretarz czy eminencja, że o demokratycznie najprześwietniejszych wybrańcach narodu nie wspomnimy. Gdy więc oficjalną wizytę w Mieszcznie zapowiedział sam Jego Emanacja Woli Narodu, czyli po prostu Wójcik, radości było co niemiara. Takie przecież noworoczne odwiedziny to doskonała okazja do przyjęcia zasłużonych gratulacji za ubiegłoroczne osiągnięcia, a było takich w Mieszcznie, oj było, dużo i jeszcze więcej! W każdym razie tak niektórzy sądzili.

Przyjęto gościa jak zawsze skromnie (kryzys, panie dzieju, kryzys!), ale godnie. Wkroczył dostojnik wysoki z uśmiechem na ustach łaskawym, prawice (a niektórym nawet lewice) uścisnął, dziatwę przedszkolną przypadkiem w urzędowych murach zawieruszoną ucałował, poprawnie politycznie i koedukacyjnie. Uśmiech zniknął dobrotliwy z oblicza pańskiego, gdy tylko zatrzasnęły się drzwi za ostatnim członkiem wybranej świty i gawiedź już ujrzeć go nie mogła. Chmura na czole Wójcika wywołała natychmiastowe drżenie łydek ubranych zarówno w efektowne pończoszki jak i spodnie prosto z najwykwintniejszych mazurskich lumpeksów. Drżały nawet łyżeczki leżące na talerzykach przy miśnieńskich filiżankach wyciągniętych specjalnie na tę okazję.

- Taaak … - zaczął konkretnie – właśnie Mieszczno, moje Mieszczno! – tu palnął swą chłopską spracowaną a ciężką dłonią w stół. Przerażone łyżeczki pofrunęły prawie pod wysoki sufit i cichutko opadły na dywan. Nikt z obecnych nawet nie drgnął, co łyżeczki przyjęły z niewątpliwą ulgą. Przynajmniej one usunęły się z zasięgu rozzłoszczonego najdostojniejszego wzroku.

- Wczoraj przejeżdżałem przez Mieszczno. Z Olsztyna do siebie na wieś!

- Och, jak pięknie! – wyrwało się pani Dolińskiej.

- P r z e p i ę k n i e! – wycedził powoli Wójcik przez zęby.

- A wiecie kto jechał ze mną do mojej mazurskiej samotni? No?

-…. – cisza zawisła w powietrzu niczym kurz, który powoli opadał wcześniej podniesiony mocarną dłonią walącą w stół.

- Ech, lepiej już wam nie mówić – skrzywił się dostojnik – pogotowie też w Mieszcznie do … kitu!

- W każdym razie zdążyliśmy obejrzeć Mieszczno długo i dokładnie! Mieliśmy na to prawie godzinę! Piechotą byśmy przeszli, spacerkiem! Szybciej by było! Po zakorkowanej dokładnie Warszawie szybciej się jeździ!

- Roboty mamy w ce..centrum… - wyjąkał Jurek Toczek.

- Kto wpadł na ten idiotyczny pomysł? Kto tak zaprojektował ruch w mieście? A co będzie latem jak się turyści pojawią?

- Eeee… nie pojawią się, znaki się postawi, objazdy zrobi… - skrzywił się Boryński.

Wójcik uniósł się lekko w fotelu, a siła bijąca z jego dostojnych oczu spowodowała skroplenie się na wysokim czole sołtysa przynajmniej pół litra świeżego potu.

- Kto wymyślił te idiotyczne zwalniacze i światła blokujące ruch na pół godziny? No?!

- Dłu… Dłu… Długal! – wyjąkała pani Dolińska.

- Taaak? Długal? Sam, osobiście?

Pani Dolińska starała się zniknąć pod stołem. Na wszelki wypadek Toczek i Boryński lekko się odsunęli od trzepoczącej na widelcu koleżanki.

- Słuchajcie, barany! – Wójcik przeszedł na ton familiarny – Rozumiem, że wam dobrze w tym mieszczneńskim błotku. Ciepło i wygodnie! Ale w Polsce jesteście, w Europie do cholery jasnej! Jak sami tam nie chcecie trafić to i tak w mysią dziurę się nie schowacie! Jakby nie objeżdżać, zawsze na to pieprzone Mieszczno czasem trafić trzeba! I co?

- No, czekamy na turystów… - zaczął Toczek, ale nie dane mu było dłuższe wystąpienie.

- I nic! Każdy tylko marzy, żeby się przez to zasyfione Mieszczno przepchnąć i uciekać! Jak najdalej! Wiecie o co mnie zapytał…, no wiecie kto, jak już wygrzebaliśmy się z korków w Mieszcznie?

- Jak tak długo mogłem tutaj wytrzymać!? Tak właśnie! Sam się sobie dziwię, że jeszcze tu jestem i w ogóle z wami gadam. Tak już naprawdę dłużej być nie może. Chyba że chcecie wygrać konkurs na najdłuższe korki najbliższego lata.

- Tyle pieniędzy, tyle pieniędzy poszło na te nasze ulice – westchnęła pani Dolińska – ale jak tak wolno jeżdżą to bezpieczniej jest, wypadków tyle nie ma…

- Kobieto…!!! – Wójcik złapał się za głowę.

- Obwodnicę by trzeba… - znów włączył się Toczek.

- Obwodnicę, obwodnicę… przedrzeźniał go Wójcik – jasne, że obwodnicę! A co stoi tam, gdzie miała iść obwodnica, co? Market! Cholera jasna kolejny market!

- No, nie tylko – obruszyła się pani Dolińska – wcześniej przecież tam powstał… - tu plasnęła się w usta i spojrzała spłoszona wokół.

- Dobra, dobra, co powstało to powstało, ale obwodnica musi być! Jasne!

- Sami nie damy rady – westchnął Toczek – forsy nie ma, ludzi…

- Jakby co to Chińczyków ściągniemy! Zrobią raz dwa i dobrze, nie tak jak ten wasz kawałek ulicy w centrum, co na cały rok ruch na amen zatkał – Boryński chciał podkreślić swoją obecność.

Wójcik spojrzał na sołtysa z politowaniem.

– Co ty chłopie, Chruściel jesteś? Chińczycy? Taak? Do tego jeszcze stadion, dwa hotele, wyciąg narciarski i kanał do Wielkich Jezior. Stuknij się w tę łysą pałę! Ale obwodnica musi być, bo latem naprawdę Mieszczno się tak zakorkuje, że przez całe wakacje nikt się tędy na Mazury nie przepchnie.

I tak rodzą się piękne, długofalowe inwestycje.

Marek Długosz